Żałoba jest procesem adaptacji do straty. Ma różne etapy, ale wcale nie musi przebiegać książkowo. Jeden punkt jest jednak wspólny: musimy ją przeżyć. Jeśli odetniemy się od emocji, bólu czy żalu, nasze ciało i psychika prędzej czy później się o nie upomną. Jak przeżywamy żałobę, co to znaczy żałoba powikłana oraz kiedy mówimy o zakończonej, przeżytej żałobie? Opowie nam o tym Justyna Dudzińska, psychoterapeutka po szkoleniu w nurcie psychodynamicznym i systemowym, specjalistka profilaktyki i terapii uzależnień behawioralnych, terapeutka uzależnień. Pracuje m.in. z osobami doświadczającymi kryzysów psychicznych, uzależnionymi i współuzależnionymi. Prowadzi prywatny gabinet Terapia z pasją.
Czy zdarzają się sytuacje, w których żałoba po stracie bliskiej osoby nigdy się nie kończy?
Jeśli żałoba się nie kończy, może to oznaczać, że po prostu nie została ona przeżyta. Żałoba jest okresem adaptacji do straty kogoś bliskiego. To proces, któremu towarzyszą bardzo silne emocje – o ile tylko pozwolimy sobie je przeżyć. Jeżeli zatrzymamy się w miejscu, będziemy stale tkwić w rozpaczy, skupimy się na bólu i doświadczeniu straty, nie pozwolimy sobie na „wyleczenie” i powrót do życia.
J. William Worden, amerykański psycholog skupiający się na temacie żałoby, opisuje ten stan jako „nieżycie”. To przeciwieństwo przeżycia tego procesu i powrotu do życia. Nie czerpiemy, nie cieszymy się z codzienności, często przez lata. Skupiamy się na smutku.
Niektórzy określają taki stan jako patologiczny…
Użyłabym innego nazewnictwa. Trafniejsze jest według mnie określenie „żałoba powikłana”. Nie pozwalamy sobie na odczuwanie żalu i nie dopuszczamy do siebie emocjonalnego bólu. Żałoba powikłana przytłacza, dezorganizuje życie i zatrzymuje nas w miejscu, uniemożliwia nam przystosowanie się do straty i przejście przez naturalny proces uleczenia. Zdarza się też, że prowadzi do depresji, silnego lęku, fobii, silnego nadużywania alkoholu czy innych substancji psychoaktywnych.
Co wtedy? Zamykamy się w domu i odcinamy od świata?
Czasami ból jest tak potężny, że odbieramy go jako zagrażający. Może pojawić się myśl, że za chwilę się rozpadnę, nie przeżyję, nigdy się nie pozbieram. Zamarzam, wpadam w odrętwienie. To mechanizm obronny – odcinam się od tego, z czym nie potrafię się zmierzyć.
„Tłumienie emocji to odraczanie w czasie czegoś, co i tak się wydarzy”.
Jedni tkwią w odrętwieniu, inni zaś do straty, kwestii formalnych czy okołopogrzebowych podchodzą jak do zadania. Zajmują się rzeczami praktycznymi, organizują uroczystość żałobną, pocieszają i dbają o komfort innych, zapominają jednak o sobie.
Im dłużej będziemy tkwić w takim stanie, tym trudniejsze będzie dopuszczenie do siebie emocji związanych ze śmiercią bliskiego. Zdarza się, że odzywają się one nawet po kilku latach – proces może być odroczony w czasie, jednak możemy być pewni, że upomni się o swoje. Wraca na przykład pod postacią stanów depresyjnych oraz objawów somatycznych jak bóle głowy, kołatanie serca, niewytłumaczalny stan niepokoju. Często zupełnie nie wiążemy ich z żałobą.
„Skupiamy się na smutku i wokół niego organizujemy swoje nowe życie”.
Na co dzień pracuje Pani m.in. z osobami uzależnionymi, współuzależnionymi oraz cierpiącymi na syndrom DDA. Skupmy się na tym ostatnim przypadku. Czy osoba z DDA jest w większym stopniu zagrożona żałobą powikłaną?
Może najpierw wytłumaczę, co oznacza syndrom DDA. DDA to Dorosłe Dziecko Alkoholika, osoba wychowana w rodzinie, w której przynajmniej jeden z rodziców nadużywał lub był uzależniony od alkoholu. Jednak dotyka on także osoby, które wychowywały się w rodzinach, gdzie były też inne uzależnienia. System rodzinny oraz role w takiej rodzinie ulegają dezorganizacji. Dziecko może doświadczać zjawiska parentyfikacji, czyli przejmować rolę dorosłego – dbać o funkcjonowanie rodziny, opiekować się uzależnionym rodzicem czy brać odpowiedzialność za rodzeństwo. Jednocześnie stale funkcjonuje w stanie czuwania, czekając np. na powrót pijanego rodzica, wybuchy agresji. Funkcjonuje w chaosie, nic nie jest stałe i pewne. Rzeczywistość jest nieprzewidywalna i zagrażająca. Jednocześnie nadal jest dzieckiem, które potrzebuje opieki, miłości i zapewnienia, że jest ważne, kochane. Niestety, rzadko zdarza się, że jego potrzeby zostają zaspokojone.
I wracając do Pani pytania: im trudniejsza była relacja z rodzicem, tym trudniej dopuścić do siebie żal oraz przeżyć żałobę. Może pojawić się gniew, poczucie winy, bezradność, czasem ulga. Jeśli bowiem umiera ktoś, kto był wobec mnie obojętny, emocjonalnie nieobecny, niejednokrotnie agresywny, to doświadczam podwójnej straty. Po pierwsze tracę rodzica, po drugie – szansę na to, że zostanę dostrzeżony, że rodzic powie mi „przepraszam” albo „kocham”. W takim wypadku niezdolność do zmierzenia się i poradzenia sobie z tak wysokim poziomem ambiwalencji w relacji ze zmarłym utrudnia wejście w prawidłowy proces żałoby, dlatego istnieje większe ryzyko, że osoba z DDA może doświadczyć żałoby powikłanej.
Jak osoba doświadczająca powikłanej żałoby może sobie pomóc? W końcu albo nie dostrzega, że coś jest nie tak, albo nie wiąże swojego przygnębienia, spadków energii czy fizycznego bólu ze stratą.
Na szczęście świadomość dotycząca zdrowia psychicznego ogromnie wzrosła, szczególnie w czasie pandemii. Wiemy, że możemy szukać pomocy. Mamy też mnóstwo książek samopomocowych oraz wartościowych informacji w Internecie. Często zdarza się, że pacjenci przychodzą po pomoc właśnie w związku z objawami somatycznymi – nieraz wtedy, gdy badania i wizyty u specjalistów nie przyniosły rezultatów. W procesie terapii jesteśmy w stanie wspólnie odkryć przyczynę tego stanu. Doświadczony terapeuta wesprze pacjenta i w życzliwy sposób będzie towarzyszył mu w procesie adaptacji do straty.
Co stanowi największą trudność w tym procesie?
Najtrudniejsze jest przyjęcie tego, że mój bliski zmarł i już nigdy go nie spotkam, nie będę mógł z nim porozmawiać, dotknąć, przytulić. Wiele osób to wypiera, woli myśleć, że to zły sen, nieprawda; czeka na telefon albo na moment, aż bliski pojawi się w drzwiach. Ogromnym wysiłkiem jest nawet samo używanie sformułowań bezpośrednio związanych ze śmiercią, jak „zmarł” czy „nie żyje” zamiast „odejście”, „strata”. Tymczasem odpowiednie nazewnictwo może uwolnić emocje, których nie dopuszczamy do głosu.
"Adaptacja do straty polega na tym, aby nauczyć się żyć bez bliskiej osoby – dla siebie i czerpiąc z tego radość".
To brzmi jak długi i bolesny proces.
Taki jest. Nasz porządek świata, wiara, system wartości czy nawet postrzeganie siebie mogą się zachwiać. Jeśli przestaję być rodzicem, dzieckiem, partnerem czy partnerką, zastanawiam się, co jest moim fundamentem, moją tożsamością. Doświadczam dezorganizacji i rozpaczy, rozpadam się. To naturalne – powstrzymywanie tych emocji i wypieranie ich przedłuży proces żałoby.
Czy można określić, jak długo „powinna” trwać żałoba?
W Stanach Zjednoczonych przeprowadzono badania na wdowach, które znaczną część swojego życia spędziły w małżeństwie. W ich przypadku proces adaptacji do straty trwał średnio 3-4 lata. Przyjęto, że standardowo żałoba trwa minimum rok, choć niektórzy badacze twierdzą, że są to dwa lata i więcej. Oczywiście to kwestia bardzo indywidualna.
"Doświadczam dezorganizacji i rozpaczy, rozpadam się. To naturalne – powstrzymywanie tych emocji i wypieranie ich przedłuży proces żałoby".
Jak wygląda ostatni etap żałoby?
Osoba, która doświadczyła straty, zachowuje pamięć osoby, która odeszła, ma ją w sercu, ale uczy się funkcjonować bez niej, snuje plany, organizuje swoje życie na nowo. Żałoba dobiega końca, kiedy poczuje przypływ nadziei, ponownie doświadcza satysfakcji, zaczyna ponownie czerpać radość z życia i przystosowuje się do nowych ról.
Zapytała mnie Pani, czy żałoba może trwać do końca życia. Jako proces pewnie nie. Ale jako towarzyszący nam smutek już tak. Tęsknota może nigdy nie przeminąć. Jedynym, co możemy zrobić, to to zaakceptować.